W tym tekście chcę spróbować nazwać coś z tego, co odkryłam i co odczuwam jako nowe zasoby. Skupię się na jednym szczególnym aspekcie tego nowego: na tym, co ja jako terapeutka robię z i w samej sobie. Jest to zapis procesu odkrywania, który w dużej mierze toczył się poza teorią i był przede wszystkim karmiony moim własnym doświadczeniem i refleksją nad nim, m.in. poprzez superwizję.
Jako terapeutka doświadczeniowa korzystam z dwóch dróg, aby wspierać proces doświadczania klienta. Pierwsza polega na wzmacnianiu zdolności refleksyjnej klienta, gdzie terapeutka proponuje mu narzędzia, które pomagają przetwarzać mu jego doświadczenie – przenosić je dalej. Druga droga to ta, w której doświadczanie przeżywania klienta przez terapeutkę jest niesione dalej (Ikemi, 2014). Obie te drogi przeplatają się w terapii, uzupełniają i każda z nich ma swoją siłę.
Tę drugą drogę, w której terapeutka, by wzbogacać proces klienta, korzysta z własnego przeżywania spotkania z klientem i wzajemnej interakcji między ich strumieniami doświadczeń, odkryłam w moim szkoleniu psychoterapii zorientowanej focusingowo.
Nowa postawa: przestań pomagać, idź na spotkanie
Zdrowe w zalążku
Jako młoda terapeutka w szkoleniu z terapii zorientowanej na osobę i doświadczeniowej przyswoiłam sobie zasadę, że mamy w pełni akceptować i uznawać to, co u klienta jest niezdrowe czy problematyczne – jako znaczące dla tej osoby. W praktyce oznaczało to jednak zwykle, że problematyczne tematy życiowe zajmowały podczas sesji niemal całą moją uwagę. Zbyt często podążałam za problemami, które klient przynosił, i nie zatrzymywałam się na tym, co – obok problematycznego – mogło być gotowe, by istnieć czy rosnąć jako coś zdrowego. Jest w tym pewna logika: jako terapeuci zorientowani na osobę pracujemy z tym, co klient chce wnieść, co zwykle oznacza silne skupienie na tym, co trudne.
Dzięki poznaniu Focusingu odkryłam jednak, że każde przeżycie niesie w sobie także coś więcej. Coś jest tym, czym jest i jednocześnie jest „czymś więcej” – czyli tym, co w nim zawarte implicite. Unikalne w Focusingu jest właśnie to, że pozwala temu „czemuś więcej” się ujawnić. A to „więcej” jest również tym, co nazywam „zdrowym w zalążku”.
Zrozumiałam, że to, czego uczono mnie na początku mojej kariery terapeutycznej, często pozostawało martwą literą – aż do chwili, kiedy sama na własnym ciele doświadczyłam, że „w pełni akceptować i uznawać” oznacza w istocie: być otwartym na owo „więcej”, które pojawia się, gdy w sposób focusingowy utrzymujemy uwagę przy felt sense wszystkiego, co wiąże się z danym trudnym tematem, i uznajemy: „to jest to… i to… i to…”.
Felt sense to często subtelne, ledwo słyszalne cielesne odczucie, które ma jeszcze nieuświadomione znaczenie. Im więcej uwagi mu poświęcamy, tym bardziej ujawnia ono swoją złożoność – owo „więcej”, które mówi nam, jaka droga prowadzi do rozwoju. Felt sense trudno przełożyć na język niderlandzki (a także polski); w tym kontekście najlepiej rozumieć je jako „odczuwaną kierunkowość”.
Owo otwieranie się na „zdrowe w zalążku” spróbuję wyjaśnić na podstawie pewnej historii z praktyki. Opowiem o niej dość szczegółowo, ponieważ do tej samej sytuacji terapeutycznej będę się kilkakrotnie odwoływać w celu zilustrowania różnych kwestii.
Przypadek
David jest samotnym mężczyzną i – co nie bez znaczenia – jest w tym samym wieku co ja. W dzieciństwie i w okresie dorastania był prześladowany oraz emocjonalnie zaniedbywany przez swoich rodziców. Jest w terapii u mnie od sześciu lat. Każda sesja przynosi na nowo jego doświadczenia z minionych tygodni. Każda sesja to także przyglądanie się jego własnym dysfunkcyjnym wzorcom, które ja odzwierciedlam z bardzo łagodną, akceptującą i empatyczną postawą wobec wszystkiego, co wnosi. Jednym z najtrudniejszych doświadczeń, jakie zauważa, jest to, że w swoim myśleniu o sobie i o swoim życiu za każdym razem wpada w negatywną, ciągnącą go w dół i dławiącą spiralę. W tym utknął.
Choć wreszcie czuje się bezpiecznie w tej relacji terapeutycznej i przez te sześć lat przeszedł ogromną ewolucję, jeśli chodzi o wyrażanie i rozumienie siebie, mam poczucie, że au fond (w głębi) nic się nie zmienia. Zauważam, że staję się niecierpliwa i że zaczyna mnie to irytować. Na przykład fakt, że w nim samym nie rozwija się nic, co mogłoby go wesprzeć dalej. Irytują mnie także jego ciężkie, bezradne westchnienia za każdym razem, gdy styka się z czymś w sobie, co budzi lęk lub jest zranione. Wygląda to tak, jakby tkwił w martwym punkcie i wtedy coś we mnie nalega, że powinnam go uznać, potwierdzić i przyjść mu z pomocą. Mam też poczucie, że ta terapia mogłaby trwać bez końca – a ta myśl sprawia, że fizycznie czuję się źle. Ponieważ już nie mogę znieść u siebie tej przeciwprzeniesieniowej reakcji – zauważam, że moja bezwarunkowa akceptacja i autentyczność zostają zachwiane – zabieram ten przypadek na interwizję z koleżanką, terapeutką zorientowaną focusingowo.
Zdecydowałyśmy się skupić na moich przeciwprzeniesieniowych uczuciach. Wspierana przez moją partnerkę z interwizji, poświęcam czas na pełne skierowanie uwagi na felt sense dotyczący tego klienta. Dość szybko pojawia się we mnie obraz klienta jako dziecka, które przychodzi na każdą sesję po to, by pić z moich piersi, by się doładować, i które nigdy nie schodzi z kolan. Moja reakcja na ten obraz jest bardzo cielesna i intensywna. Słowa, które przychodzą, to: „On musi odczepić się od moich piersi!”. Jestem zaskoczona tym obrazem, a także jego intensywnością i ładunkiem.
Mój wewnętrzny krytyk natychmiast się wtrąca: „Terapeuta nie może tak czuć!”. Potrzeba czasu i wysiłku, również ze strony mojej partnerki interwizyjnej, która towarzyszy mi w focusingu, aby zarówno uznać i dać miejsce komentarzowi wewnętrznego krytyka, jak i zostawić wystarczająco dużo przestrzeni dla innego uczucia, które towarzyszy temu obrazowi. Kiedy wracam do tego, zauważam, jak wyzwalające jest móc to w pełni poczuć i wypowiedzieć.
Kontynuuję focusing i pojawia się więcej: czuję, że chcę, aby on przestał, by odwrócił twarz ku światu i zszedł z moich kolan do świata! Chcę, żeby sam szukał rozwiązań! To doświadczenie staje się jeszcze bardziej wyraźne przez to, że ten mężczyzna ma tyle samo lat co ja. „Na litość boską, jesteś dokładnie w moim wieku!” W tym momencie w obrazie pojawia się ojcowska postać, która mówi: „Dosyć już! No dalej, idź się bawić!”. Postać ojca symbolizuje wprowadzenie granicy.
W naszej wspólnej refleksji, po tym momencie focusingowym, dochodzimy do następujących wniosków: ten mężczyzna nieświadomie zachowuje się tak, jakby ta matka miała istnieć wiecznie i bez granic, jakby te piersi miały bez końca i bez ograniczeń dostarczać mleka, a te kolana zapewniać nieustanną opiekę i bezpieczeństwo.
Egzystencjalne doświadczenia związane z końcem, ograniczeniem, zatrzymaniem nie mają u tego klienta żadnej przestrzeni. Unika on zmierzenia się z tym i przez to, nieświadomie unika życia! Dochodzę do wniosku, że to ja będę musiała zainicjować zakończenie terapii, bo on sam tego nie zrobi. Dopiero wtedy będzie mógł wziąć odpowiedzialność i pokierować własnym życiem.
Tuż przed następną sesją uświadamiam sobie, że nie czuję się z tym dobrze. Postanawiam więc przyjrzeć się temu focusingowo, tym razem indywidualnie. Zauważam, że odczuwam napięcie na samą myśl, że to ja miałabym wnieść do rozmowy temat zakończenia terapii. Choć wciąż jestem w kontakcie z przeżyciem z interwizyjnej sesji focusingowej, teraz szczególnie zbliżam się do innej części mnie, która dobrze potrafi wczuć się w to, jak bardzo David mógłby poczuć się opuszczony i odrzucony taką nagłą konfrontacją.
Z felt sense chwili wyłania się nowy fragment przeżycia, który znajduje swoje miejsce obok tego, które wcześniej opisałam: coś we mnie chce pozostać blisko Davida i wspierać go w każdy możliwy sposób. Ta część mnie nie chce wchodzić z nim w walkę o władzę… Z mojego doświadczenia i z tego, czego nauczyłam się na kursie focusingu, wiem, że te dwa na pozór sprzeczne uczucia mogę utrzymać w sobie naraz, bez konieczności wybierania czy opowiadania się po którejś stronie.
Postanawiam więc na razie zrezygnować z zamiaru wnoszenia tematu zakończenia terapii, rozluźnia się napięcie z tym związane i zabieram całe to nowe doświadczenie i rozumienie ze sobą na sesję. I wtedy dzieje się dla mnie coś niezwykłego.
Choć David na tej kolejnej sesji zaczyna mówić to samo co zawsze, ja, z mojego nowego, pełniejszego implicytywnego odczuwania niespodziewanie dostrzegam i słyszę wiele aspektów, których wcześniej nie zauważałam ani nie rozpoznawałam. W tej sesji, a także w następnych, widzę nagle, że również w nim pojawia się potrzeba czegoś, co mówi „Stop!” albo „Dość!”, czegoś, co wyznacza granice. Nawet jeśli jego zależność jest silna, to istnieje w nim także coś zdrowego w zalążku.
Podam to na konkretnym przykładzie. W tamtym okresie David rozważał rozpoczęcie leczenia antydepresantami, ale wciąż się wahał. Pytam go, czego się po tym spodziewa. Odpowiada, że chciałby, aby leki sprawiły, że nie będzie już stale wpadał w tę ciągnącą go w dół spiralę myśli. W tym momencie coś we mnie reaguje, jeszcze dość implicytywnie. Kieruję uwagę do wewnątrz i mówię w sobie: „Zaraz, co on tu właściwie mówi… Brakuje mu czegoś, co powie stop!”. To, co czuję jako potrzebne, żeby proces terapeutyczny mógł się rozwijać, on też czuje, choć jeszcze nieświadomie. Kiedy odzwierciedlam mu tę potrzebę „czegoś, co powie stop”, on to rozpoznaje i widać, że odczuwa ulgę, iż zostało to nazwane.
Od tego momentu możemy dalej eksplorować, co pojawia się wokół tego „powiedzenia stop”: że on boi się pustki, gdyby zatrzymał negatywną spiralę, że wtedy nie będzie niczego, że dlatego to omija, bo boi się rozpaść i zobaczyć, że całe jego życie jest właściwie pustą konstrukcją, utrzymywaną tylko po to, żeby się nie zawalić… I przy tym ostatnim stwierdzeniu dzieje się znowu coś we mnie: coś we mnie reaguje na zdrowe-w-zalążku u klienta. Bo mówiąc „moje życie to tylko pusta konstrukcja”, on implicytywnie dotyka swojej egzystencjalnej odpowiedzialności. Ujawniam mu to, a on też to rozpoznaje. I przyznaje, że bardzo boi się tej konfrontacji.
Innymi słowy: zauważając te części doświadczenia, które on wypowiada nieświadomie, i świadomie je odzwierciedlając, wprowadzam go w kontakt z tym więcej, które jest w nim obecne, czymś innym niż to, co sam o sobie wie. To „więcej” może teraz zaistnieć obok znanego lęku, który je otaczał. Stopniowo w przestrzeni terapeutycznej zaczynają pojawiać się wszystkie przeżycia — zarówno u klienta, jak i u mnie: lęk, radość życia, złość i frustracja, potrzeba bliskości, zmęczenie, stanowczość, troska itd. Pojawia się w nim przestrzeń, by się do każdego z tych przeżyć odnosić i odnosić się inaczej niż wcześniej. To, oprócz tego, że budzi nadzieję, jest także dezorganizujące, zagmatwane i budzące lęk. Ale wystarczy tu moja uważna, cierpliwa, empatyczna obecność, ponieważ są to normalne doświadczenia na drodze rozwoju.
Zauważam u siebie, że moja irytacja rozpuściła się jak śnieg w słońcu, i że jego lęk przed konfrontacją z trudnymi uczuciami przyjmuję teraz z dużym zrozumieniem i łagodnością, mogę mu w tym towarzyszyć. A u niego widzę ogromną ulgę, że to wszystko wreszcie zostało nazwane i zrozumiane.
Intuicyjnie czuję, że w oparciu o bezpieczną przestrzeń terapii zacznie kierować się odczuciem „stop” w różnych sytuacjach, raz za razem, i w ten sposób będzie mógł rozwijać tę zdolność, aż w końcu doprowadzi nas to również do zakończenia terapii.
Na kolejnych sesjach ten mężczyzna coraz wyraźniej i coraz bardziej świadomie bierze odpowiedzialność za swój proces w terapii. Rozpoznaje swój trud w konfrontowaniu się z trudnymi doświadczeniami, a potem świadomie w nie wchodzi. Rozwija w sobie instancję, która potrafi przyjąć wszystko, co przeżywa. Ja znów odczuwam radość z pracy terapeutycznej i nagle widzę, że delikatne zachęcanie i wspieranie go jest tym, co w swojej terapeutycznej roli mogę mu oferować.
Kilka miesięcy później, gdy widzę, że ma już znacznie więcej zaufania do własnych autonomicznych działań, proponuję, by określić moment zakończenia terapii. Daję mu przestrzeń, by najpierw sam wyobraził sobie, jak to widzi, a potem prosi mnie, żebym zaproponowała coś konkretnego. Spontanicznie dostrzega, jak bardzo kończenie w tym momencie jest dla niego stymulujące i nie reaguje na to paniką.
Ten przykład pokazuje, jak poprzez proces w sobie samej mogłam wejść w kontakt z tym, że w przeżyciu Davida tu i teraz obecne było więcej, w tym także coś zdrowego w zalążku. To, co ja rozpoznaję jako zdrowe w zalążku, David sam formułuje w kategoriach braku: „Gdybym tylko potrafił to zatrzymać.” Ale kiedy klient wyraża brak czegoś, to w istocie wchodzi w kontakt z pragnieniem i daje mu przestrzeń. To właśnie w tym pragnieniu, by powiedzieć „Stop!”, tkwi energia niosąca życie dalej.
Eugene Gendlin ujął to w często cytowanym zdaniu:
„Każde trudne uczucie zawiera w sobie potencjalną energię ku bardziej właściwemu sposobowi istnienia, jeśli tylko dasz mu przestrzeń, by mogło się skierować ku temu, co właściwe” (Gendlin, 1981, s. 88)
Dzięki focusingowemu skierowaniu uwagi na mój własny felt sense w odniesieniu do klienta, mogłam wejść w kontakt z tym w nim, co chce żyć i być niesione naprzód, a co dotąd nie dostawało uwagi. Moim wyzwaniem, na każdej kolejnej sesji, jest więc otwartość na implicytywnie obecne zalążki czegoś zdrowego – obok problematycznego – i wspieranie ich wzrostu poprzez kierowanie na nie zarówno mojej uwagi, jak i uwagi klienta.
Uwalnianie się od przymusu pomagania
Zauważyłam, i to wiąże się z tym, o czym pisałam wcześniej, że jako terapeutka mam więcej przestrzeni i skuteczności, gdy udaje mi się uwolnić od przymusu pomagania. Wtedy mogę po prostu być obecną i pozwolić, aby spotkanie z klientem wydarzyło się samo, spontanicznie.
Kiedy jako terapeutka skupiam się na tym, żeby pomagać, moja uwaga koncentruje się przede wszystkim na czymś we mnie samej – zwykle na tej części mnie, która stawia wymagania i mówi, że muszę to zrobić dobrze; albo na potrzebie, by poczuć, że robię coś dobrego dla kogoś; albo że jestem kompetentna; albo że otrzymuję potwierdzenie własnej skuteczności, wnoszę różnicę. Wtedy jednak nie pozostaję w interakcji z tym, co w kliencie chce się posuwać naprzód.
To własne „potrzebujące coś” jako terapeutki sprawia, że moje postrzeganie się zawęża: trafiam w ograniczone czy zawężone funkcjonowanie jako terapeutka. W literaturze określa się to jako doświadczanie, spostrzeganie i działanie ograniczone strukturą; wrócę do tego później. Nie mogę wówczas jako terapeutka być w pełni otwarta na całość sytuacji naszego spotkania i zaczynam działać pod wpływem własnej potrzeby pomagania.
Poza tym sama staję się napięta i odczuwam presję, by coś osiągnąć. Nieświadomie kieruje mną wtedy poczucie: „muszę przecież dopilnować, żeby ta osoba na końcu sesji poczuła, że pomogłam”. Wtedy skupiam się głównie na sobie albo na swoim lęku, że nie będę w stanie pomóc, i tym samym tracę z oczu w spotkaniu to, co naprawdę może być pomocne.
Chcę to zilustrować innym przykładem.
Klientka zauważa, że coraz bardziej boi się jeździć trzecim pasem na autostradzie i wyprzedzać. Pojawia się pokusa, by wyjść naprzeciw jej potrzebie, żeby ten lęk zniknął, żeby go rozwiązać, by w ten sposób przestała unikać korzystania z tego pasa. Bo przecież to właśnie sprawia jej trudność: przeżywa to jako niekomfortowe i ograniczające.
Odnoszę się tu do typowego podejścia behawioralnego poprzez ekspozycję: musisz to ćwiczyć, jeśli będziesz to robić często, lęk w końcu zniknie.
Jeśli jednak podążam za jej poszukiwaniem rozwiązania, omijam coś znacznie ważniejszego, a mianowicie to, że wciąż pozostaje wiele niejasności co do znaczenia tego lęku dla niej; może ten lęk chce jej na coś wskazać?
Łatwo tutaj również pominąć ważny aspekt relacji, w którą w ten sposób wchodzę – w relację podobną do tej, jaką ta kobieta ma wobec swojego lęku. Relację, której nauczyła się w rodzinie pochodzenia, mianowicie: jeśli się boisz, musisz stawić czoła lękowi, musisz się zmusić, musisz go przezwyciężyć i na pewno mu nie ulec.
W istocie chodzi tu o to, by jako terapeutka oprzeć się pokusie kierowania uwagi wyłącznie na to, co jest już znane, jawne i poznawczo jasne. To implicite, to więcej, czyli wszystko, co tu i teraz obecne jest w przeżyciu klienta, a co nie jest jeszcze nazwane musi dostać przestrzeń, by mogło się rozwinąć. Żeby to było możliwe, muszę porzucić pokusę osiągnięcia celu, zejść z poznawczego, z góry uporządkowanego poziomu eksploracji i zwrócić się ku temu, co jeszcze niejasne – ku mojemu cielesnemu implicytywnemu doświadczeniu, czyli inaczej: ku felt sense.
Uważam za ważne zaznaczyć, że ta zmiana w stronę orientacji na poziom felt sense stała się możliwa tylko dlatego, że sama nauczyłam się focusingu, rozwinęłam potrzebne umiejętności focusingowe, a przede wszystkim, że doświadczyłam procesu focusingu na sobie.
Szkolenie focusingowe i kurs przygotowujący do bycia terapeutką zorientowaną focusingowo uczyły mnie właśnie kierowania uwagi na to, co jeszcze nie jest jasne, co implicytywne, na coś, czego jeszcze nie wiem – obok tego, co już wiem. Nauczyłam się także wytrzymywać w niewiedzy – to, co pojawia się w trakcie sesji nie zawsze od razu jest rozpoznawalne czy poznawczo zrozumiałe albo możliwe do powiązania z innymi rzeczami. Tym bardziej nie jest również jasne, co z tym zrobić.
Na początku było to dla mnie przerażające. Stopniowo jednak odkryłam, że właśnie to przynosi wyzwolenie. Odpowiadało to na od dawna odczuwaną przeze mnie potrzebę znalezienia metody, w której mogę „wyjść z głowy”, a dokładniej takiej, w której decyzje dotyczące następnej interwencji czy dalszej drogi nie opierają się wyłącznie na mojej wiedzy teoretycznej i narzędziowej, lecz na metodzie, która pomaga mi korzystać z mądrości mojego tu-i-teraz doświadczającego ciała.
Kiedy rezygnuję ze starań, by zrozumieć, daję przestrzeń felt sense, czyli odczuwanej kierunkowości klienta. Bardziej wspieram proces, kiedy nie muszę wiedzieć, puszczam potrzebę rozumienia i naprawiania, i odważam się dopuścić to, co jeszcze niejasne. Bo to właśnie w tej niejasności daje się odnaleźć coś nowego.
I tak, w przypadku kobiety z powyższego przykładu, dzięki mojemu własnemu implicite podczas sesji mogłam wejść w kontakt z czymś w niej, co tęskni za współczuciem i akceptacją, zamiast tylko za przymusem, przezwyciężaniem, i mogłam zwrócić jej uwagę na to, że ona również tę tęsknotę w sobie nosi. A to było dla niej czymś nowym.
To właśnie ukierunkowana na poziom felt sense praca jest dla mnie tym, co stanowi specyfikę terapeuty zorientowanego focusingowo i co odróżnia go od terapeuty, który ma interwencje focusingowe w swojej „skrzynce z narzędziami” i stosuje je tu i ówdzie w terapii.
Kiedy przestaję angażować się jako „pomagająca”, a staję się raczej „drugim w spotkaniu”, daję sobie znacznie więcej wolności, by całym moim byciem odpowiadać na wszystko, co pochodzi od klienta, szczególnie na to, co jest dla klienta jeszcze implicite. Doświadczyłam bowiem, że właśnie realne spotkanie między tą drugą osobą a mną jest uprzywilejowanym miejscem, w którym implicite istnieje i żyje w całej swojej złożoności i bogactwie. I że moje tu-i-teraz doświadczające ciało wie, jak się w tym poruszać w sposób, którego logiczny, poznawczo ustrukturyzowany umysł nigdy nie potrafi.
Terapia angażująca prawą półkulą mózgu
W momencie, gdy rezygnuję z „prób pomagania” i pozwalam na spotkanie, dzieje się we mnie jako terapeutce coś magicznego, coś, co przeżywam jako nagłą zmianę świadomości, prowadzącą do niezwykle szerokiej, a zarazem bardzo skupionej percepcji. Jakby nagle możliwe było jednoczesne dostrzeganie wszystkich szczegółów i całej całości historii klienta, i obejmowanie tego wszystkiego naraz w sobie. Czuję, że w pewnym momencie wchodzę w inny tryb. Mam własną interpretację takiego stanu rzeczy: myślę, że chodzi tu o inną aktywność mózgu.
Przypomina mi się wydarzenie z wczesnej młodości. Kiedy miałam 12 lat, po raz pierwszy sama kupiłam książkę na targach książki. Lubiłam rysować, a moją ciekawość wzbudził tytuł: „Naucz się rysować prawą półkulą mózgu” (Edwards, 1983). Odkryłam w tej książce coś, co mnie bez reszty zafascynowało. Jednym z pierwszych ćwiczeń było „przerysowanie obrazka do góry nogami”.
Czytelnik może, jeśli zechce, sam wykonać to ćwiczenie, korzystając z obrazka poniżej. Chodzi o to, by położyć przed sobą sowę dokładnie tak, jak została pokazana, czyli do góry nogami i całkowicie ją przerysować. Nie chodzi tu o to, by narysować dobrze czy poprawnie, ale wyłącznie o doświadczenie tego procesu. Zadaniem jest zauważanie, co dzieje się w twoim wnętrzu od chwili, gdy zobaczysz ćwiczenie przed sobą, aż do momentu, gdy skończysz rysować.
Ćwiczenie to ma na celu przełączenie się z postrzegania w trybie lewej półkuli na postrzeganie w trybie prawej. Gdy jako dwunastolatka wykonywałam tego rodzaju ćwiczenia, odkrywałam w obrazkach rzeczy, których inaczej nigdy bym nie zobaczyła. Widziałam, jak elementy odnoszą się do siebie nawzajem i do całości, jak obraz jest czymś „globalnym”, złożonym z wielu kreseczek, linii, kropek, plamek itd. Jakież to było zdumiewające! To, co widziałam i rysowałam, nie było już „sową”, lecz zbiorem linii, plamek, kropek, białych przestrzeni i innych elementów. Rezultat był jeszcze bardziej niezwykły: moja odwrócona do góry nogami rysunkowa kopia była o wiele bardziej podobna do oryginału i bogatsza w szczegóły oraz złożoność niż ta rysowana normalnie.
Poza tym czułam się inaczej przy rysowaniu do góry nogami: byłam odprężona, bez poczucia czasu, skupiona i zafascynowana, a jednocześnie pojawiało się nieznane wcześniej poczucie zaufania, jakby coś we mnie wiedziało: „doprowadzimy to do dobrego końca”. Musiałam jednak przejść przez trudny próg na początku: pojawiło się zamieszanie i jęczące poczucie „o nie…”, w chwili, gdy miałam zaczynać.
To doświadczenie z tamtego okresu, gdy miałam dwanaście lat jest dokładnie takie samo jak to, którego teraz doświadczam w sesji z klientem, kiedy rezygnuję z celu pomagania („muszę narysować sowę”) i otwieram się na spotkanie z klientem. Pojawia się wtedy zdumienie wobec unikalnej całości elementów i subtelnych szczegółów, które nagle stają się widoczne. To właśnie opisuje, co się dzieje, gdy jako terapeuta rezygnujesz z uprzednio ustrukturyzowanej wiedzy i otwierasz się na to, co jeszcze niejasne i na to, co implicite obecne jako możliwość.
Krótkie wyjaśnienie teoretyczne
Nasz mózg ma dwa sposoby poznawania, przy czym obie półkule działają równocześnie i we współpracy, ale każda z nich wydobywa swój własny fragment z całego złożonego strumienia informacji. Obie półkule przetwarzają informacje w inny sposób. Mówimy więc o trybie lewej i trybie prawej półkuli mózgu.
Pokrótce przedstawię najważniejsze różnice między tymi dwoma sposobami poznawania (Edwards, 1983, s. 40–41; Afford, 2012 i 2016).
Tryb lewej półkuli
Lewa półkula:
- analizuje
- mierzy czas
- opracowuje plany krok po kroku
- przekłada na słowa lub symbole
- dochodzi do racjonalnych, logicznie uzasadnionych wniosków
Tryb lewej półkuli działa więc analitycznie, werbalnie, obliczeniowo, konsekwentnie, linearnie i obiektywnie.
Tryb prawej półkuli
Prawa półkula:
- syntetyzuje
- funkcjonuje bez poczucia czasu
- dostrzega podobieństwa i rozumie metaforyczne powiązania
- jest przestrzenna: widzi, jak rzeczy odnoszą się do siebie nawzajem i jak części łączą się w całość
- jest bardziej połączona z ciałem
- działa holistycznie: potrafi nagle uchwycić coś jako całość
- jest intuicyjna: wypełnia luki nagłymi wglądami, często opartymi na niepełnych wzorcach, systemach, uczuciach lub wyobrażeniach
Najistotniejsze w zdolności prawej półkuli jest to, że integruje ona nasz świat wewnętrzny i świat zewnętrzny (a więc także drugą osobę!) i obejmuje coś w rodzaju „zespołu” mózg–ciało. Lewa półkula mówi: „Mam ciało”, prawa półkula mówi: „Jestem ciałem” (Afford, 2016).
To prawa półkula jest tą częścią mózgu, która nawiązuje połączenie z innymi ludźmi poprzez rezonans (tak powstaje np. wtórna traumatyzacja – trauma słuchacza), dostrajanie się, mentalizację, krótko mówiąc: poprzez empatię.
Ważnym faktem związanym ze wspólnym działaniem obu półkul mózgu jest to, że tryb lewej półkuli zazwyczaj dominuje nad trybem prawej półkuli, i musi się ona niejako trochę wycofać, aby zrobić miejsce dla zdolności i jakości prawej półkuli.
To „wycofywanie się” lewej półkuli i „dopuszczanie” prawej półkuli wymaga jednak treningu. To nie dzieje się samo z siebie. Wycofanie lewej półkuli musi bowiem pokonać pewien opór. Jak pisze Edwards w Naucz się rysować prawą półkulą mózgu: „Lewa półkula sprzeciwia się powolnemu, rozwlekłemu, starannemu, nieprzewidywalnemu i wieloaspektowemu rozumieniu rzeczy i woli raczej trzymać się znanego obrazu rzeczy” (Edwards, 1983).
Pomyślmy raz jeszcze o doświadczeniu z rysowaniem sowy. Moja lewa półkula natychmiast wie, jak tę sowę narysować i rysuję ją bez większej uwagi na szczegóły. Ale jeśli odwrócę sowę do góry nogami i spróbuję narysować ją w ten sposób, lewa półkula nie ma już tej możliwości. Zostaje wprowadzona w zakłopotanie i nie może inaczej, jak tylko ustąpić miejsca zdolnościom prawej półkuli.
Metoda focusingu
To, co jest tu interesujące, to fakt, że metoda focusingu oferuje systematyczny sposób, by się w tym wszystkim ćwiczyć. Ćwicząc focusing, uczyłam się pozwalać obu półkulom mózgu działać w sposób komplementarny i zintegrowany, i dzięki temu nie musiałam już czekać, aż stanie się to przypadkiem.
Jak wspominałam wcześniej, na początku szkolenia z terapii zorientowanej focusingowo było mi trudno porzucić znajome teoretyczne punkty oparcia i ścieżki myślowe oraz zrobić miejsce na to, co niejasne i nieznane. W świetle tego, co przed chwilą napisałam o pracy obu półkul, lepiej rozumiem ten mój opór. Muszę przyznać, że do dziś w większości rozmów terapeutycznych, a szczególnie wtedy, gdy jestem zmęczona albo w nienajlepszej formie, moja dobrze rozwinięta zdolność poznawcza nie chce się wycofać i ustąpić miejsca.
Tymczasem, między innymi dzięki treningowi focusingowemu rozwinęło się we mnie zaufanie, że obok, a właściwie głębiej niż poznawcze zdolności, istnieje jeszcze inna zdolność: cieleśnie odczuwana mądrość, która umożliwia łączenie i wzajemną interakcję doświadczeń. To zaufanie pomaga mi teraz otwierać się na to, co dzieje się w spotkaniu z klientem i dawać się temu prowadzić.
Podsumowując: w sesji z klientem robię to, co pozwala mi porzucić ograniczone strukturą, logiczne postrzeganie – w swojej terapeutycznej roli świadomie wchodzę w focusing. Jak ujmuje to Peter Afford: „Kiedy kierujemy uwagę na to, co dzieje się w ciele, lewa półkula otwiera się na prawą” (Afford, 2016). Nieco upraszczając: w pewnym momencie podejmuję decyzję (akt lewej półkuli), wezwana przez coś, co mgliście odczuwam w ciele (prawa półkula), aby decyzją lewej półkuli dać pole mojemu bardziej obrazowemu, intuicyjnemu i integracyjnemu postrzeganiu (prawa półkula) i zobaczyć, co się tam ukaże, a następnie usymbolizować to i reflektować (lewa półkula).
Zmiana w sposobie pracy
Odkryłam dla siebie cztery filary, cztery stałe elementy mojego sposobu pracy terapeutycznej zorientowanej focusingowo: self-in-presence albo „metafora przedszkolanki”, słuchanie i odzwierciedlanie w kategoriach „części” lub „czegoś”, wspieranie specyficznego rodzaju interakcji w terapii oraz focusing po stronie terapeuty.
Dla jasności: wszystkie te cztery filary dotyczą tego, co robię w sobie, a nie tego, co robię bezpośrednio z klientem.
Self-in-presence: metafora przedszkolanki
Kluczowym pojęciem w focusingu jest self-in-presence, co można oddać jako „ja-w-obecności”. To stan, w którym jesteśmy zdolni do współczującej obecności wobec naszych własnych wewnętrznych aspektów, również tych niejasnych, uczuć i procesów implicite. Self-in-presence to doświadczenie bycia większym niż nasze emocje i problemy, co daje możliwość eksplorowania naszych myśli i trudności z życzliwą ciekawością (Cornell & McGavin, 2008).
Również dla mnie, jako terapeutki zorientowanej focusingowo, jest to kluczowy element mojego sposobu pracy. Gwarantuje, że nie utożsamiam się z żadnym konkretnym przeżyciem we mnie samej i że wobec przeżyć klienta mogę oferować rodzaj obecności „holding it all” (utrzymywanie w uwadze obu/wszystkich aspektów). „Bycie w self-in-presence” jest alternatywą dla „bycia reaktywną”.
Najłatwiej udaje mi się osiągać tę postawę, gdy mogę oprzeć się na metaforze, którą sama dla siebie stworzyłam – metaforze przedszkolanki.
Mam ogromny podziw dla dobrych, pełnych pasji przedszkolanek i miałam okazję niejedną taką osobę spotkać i obserwować w pracy z moimi dziećmi. Wyobraź sobie przedszkolankę, która każdego ranka z serdecznością wita całą gromadkę różnorodnych dzieci… jedno rozbiegane, inne złe, kolejne nieśmiałe, albo smutne, albo zachwycone czymś, albo przestraszone… Ona wita je wszystkie z niezwykłą otwartością, z anielską cierpliwością, z ogromną przestrzenią, zwracając uwagę na całość – całą grupę – a jednocześnie z troską o każde dziecko indywidualnie. I tak każdego ranka od nowa.
Jako terapeutka zorientowana focusingowo jestem w swojej najlepszej formie, gdy potrafię w sobie przywołać tę „przedszkolankę”, bo wtedy mogę ufać, że nie ma znaczenia, jakie przeżycia pojawiają się w sesji. Wszystkie są mile widziane, zarówno te, które pojawią się w kliencie, jak i moje własne i mogę przy tym zachować spokojną obecność.
Metafora działa dla mnie jak uchwyt. Prawie na każdej sesji zdarza się, że na moment tracę w sobie „przedszkolankę”, że zostaję jakby przywiązana albo do jakiegoś przeżycia klienta, albo do mojego własnego, i tracę wtedy ogląd całości, stając się reaktywna. Obraz przedszkolanki pomaga mi w tych momentach odzyskać wolność.
Odwołam się teraz do przykładu z moim klientem Davidem. W irytacji wobec zatrzymanego procesu jego rozwoju, a potem w naglącej potrzebie, by doprowadzić terapię do końca, straciłam w sobie „przedszkolankę”. Znalazłam się w stanie reaktywnym. Dopiero kiedy poczułam własne napięcie przed kolejną sesją i poświęciłam chwilę na focusing, mogłam na nowo odnaleźć w sobie „przedszkolankę” i przyjąć wszystkie aspekty przeżywania, także moje własne napięcie. Co więcej, mogłam zobaczyć jeszcze więcej aspektów przeżycia niż kiedykolwiek wcześniej i poczułam, że mogę wchodzić z nimi w kontakt i ich wysłuchać.
Moje własne self-in-presence, ta „przedszkolanka”, musi być więc mocno obecne; niekoniecznie stale, ale zawsze dostępne dla mnie.
Tak jak spokojna otwartość przedszkolanki w klasie daje miejsce nie tylko każdemu dziecku, lecz także relacjom i interakcji między dziećmi, tak self-in-presence zapewnia przestrzeń nie tylko dla indywidualnych przeżyć, lecz także dla interakcji na poziomie doświadczeniowym. Chodzi o cztery rodzaje interakcji:
- między klientem a jego przeżyciem,
- między przeżyciem klienta a jego symbolizacją,
- między moim przeżyciem a przeżyciem klienta,
- między mną samą jako terapeutką a moim przeżyciem.
Po jasne i uważne opracowanie trzech pierwszych relacji odsyłam do artykułu Fransa Depestele „Terapia doświadczeniowa składa się z trzech relacji terapeutycznych” (Depestele, 2016).
W dalszej części artykułu, chcę skupić się na tej ostatniej relacji, która dla mnie stała się kluczowa w terapii doświadczeniowej – relacji między mną samą jako terapeutką a moim własnym przeżyciem.
Słuchanie i odzwierciedlanie w kategoriach „części” albo „czegoś”
„Coś” czy „części” oznacza tutaj wszystkich „przedszkolaków” w „klasie”, czyli wszystkie aspekty przeżywania w polu interakcji między terapeutą i klientem zarówno implicite, jak i explicite – a więc także „coś” w terapeucie.
Właśnie dzięki temu, że obecna jest „przedszkolanka”, wszystkie te „przedszkolaki” dostają należną uwagę. Mogą być tu wszystkie, tak różne czy nawet sprzeczne, każde ze swoją własną jakością w danym momencie.
Tak jak wszystkie dzieci w klasie są równe, tak wszystkie „coś” są w istocie równoważne. Jednak to połączenie klienta z jednym lub kilkoma z tych „coś” jest bardziej ożywione, jakby lepiej „ukrwione” niż z innymi, przez co właśnie wciąż to samo „coś/część” za każdym razem skupia całą uwagę. Kiedy jednak najpierw ja kieruję swoją uwagę, a potem klient swoją, wielokrotnie ku innemu, jeszcze nieukształtowanemu czy nieznanemu fragmentowi jego przeżycia, tam również powstaje lepszy przepływ.
Przypomnijmy powiedzenie: „wszystko, czemu dajesz uwagę, rośnie”.
Słuchanie i odzwierciedlanie w kategoriach „części/coś” ma kilka zalet:
- Dzięki temu, że identyfikuję coś jako „coś”, mogę jako terapeutka dać uwagę aspektowi przeżycia, jeszcze zanim stanie się on dla klienta jasny i zanim zostanie usymbolizowany. To dotyczy relacji między terapeutą a przeżyciem klienta.
- Następnie, odzwierciedlając to jako „coś w tobie”, nadaję temu aspektowi osobne miejsce w wewnętrznej przestrzeni klienta i klient może wejść z nim w relację. To odnosi się do relacji między klientem a jego przeżyciem.
- Poza tym automatycznie zapraszam klienta, by próbował dla siebie samego to „coś” wyraźniej poczuć i opisać, a tym samym wzmacniam jego połączenie z tym „czymś”. Tu chodzi o relację między przeżyciem klienta a jego symbolizacją.
- Kiedy traktuję moje własne odczucia jako terapeutki jako „coś”, biorę je na serio i mogę dużo bardziej świadomie zdecydować, co z nimi zrobić, dzięki czemu nie zaczynają żyć własnym życiem ani nie ingerują w proces doświadczeniowy klienta.
Innymi słowy, gdy dbam o dobrą więź z „przedszkolanką” we mnie, dbam o relację między mną samą a moim przeżyciem tu i teraz, co pozwala mi trzymać uwagę otwartą na wszystkie „coś” zarówno klienta, jak i moje własne. W ten sposób wspieram trzy pozostałe relacje/interakcje w procesie doświadczeniowym.
Tworzenie warunków dla innego rodzaju interakcji w terapii
Sięgam ponownie do przykładu mojego klienta Davida, aby zilustrować, jak wspieram ten inny, specyficzny rodzaj interakcji, w której pojawia się „nowe”.
Chodzi o sytuacje powtarzających się, bezowocnych sekwencji w terapii. David na każdej sesji wraca do tego samego negatywnego uczucia wobec siebie. W takich momentach podczas sesji zapada się w rodzaj dusznej, depresyjnej blokady w sobie. Zna to już bardzo dobrze i jest świadomy, że ciągle się to powtarza. Widzę, że samo wypowiadanie czy wentylowanie znanych uczuć nie przynosi żadnej zmiany i że w terapii razem z moim klientem utknęliśmy w schemacie „ciągle to samo”. Gendlin nazywa to „ślepymi zaułkami uczuć” (dead-end feelings) w „ślepych zaułkach rozmów” (dead-end discussions) albo „zatrzymanymi procesami” (stopped processes) w schemacie strukturalnie związanych interakcji (Gendlin, 1996).
Artykuł Christiane Geiser i Judy Moore (2014) pomógł mi wyraźnie zrozumieć to, na co w pracy z Davidem – a szerzej, w jakimś stopniu z każdym klientem – muszę być uważna: na interakcję z klientem, w której zostaję wciągnięta w schemat doświadczeń ograniczonych strukturą. Przy czym nie chodzi tu o treść, lecz o formę, w jakiej przeżycie się pojawia.
Na przykład: jeśli masz tendencję do reagowania lękiem, to w sytuacji nieoczekiwanej, gdy bliska przyjaciółka nie pojawia się o umówionej porze, od razu zaczynasz myśleć, że mogło stać się coś złego. Albo: jeśli masz nadwrażliwość na osoby o nieco autorytarnym stylu, to nową znajomość z kimś szybko oglądasz przez taki uprzedzony filtr i odbierasz jego zachowanie jako autorytarne. Przestajemy dostrzegać to, co nowe, świeże, co w interakcji pojawia się tu i teraz.
Geiser & Moore (2014) opisują to tak:
„Zaczyna się wtedy proces zawężania (…). Atmosfera, doznania cielesne, uczucia, myśli coraz bardziej zostają przejęte przez [poznawcze] kwestie i pytania związane z naszym schematem. Patrzymy na świat przez te soczewki i tracimy szerszy obraz; nasz ruch wewnętrzny przestaje być procesem tam-i-z-powrotem pomiędzy doświadczaniem implicite a eksplicytywnym symbolizowaniem tego doświadczania. (…) Często zamienia się to w spiralę w dół albo w krążenie w bardzo wąskiej przestrzeni, czasem bardzo intensywne i bolesne, a jednak coś, do czego niewytłumaczalnie jesteśmy przyciągani.” (s. 134).
Tego właśnie doświadczałam z Davidem i z wieloma innymi klientami!
Utknięcie w (poznawczej) strukturze jakiegoś doświadczenia rodzi się z określonej nadwrażliwości albo lęku, nazywanych kwestiami pierwszoplanowymi (foreground issues; Geiser & Moore, 2014), i można je porównać do schematów poznawczych w terapii poznawczo-behawioralnej.
To, że jako terapeutka razem z klientem mogę utknąć w niekończących się powtórzeniach tego samego przeżycia, daje się wyjaśnić: klient, z poziomu ograniczonego strukturą doświadczenia ma ogromny głód, żeby o tym mówić. Skłania nas to do myślenia, że właśnie tam jest ruch i że jako terapeutka powinnam iść w tym kierunku, bo to tak bardzo porusza i towarzyszące temu emocje są tak natarczywe.
Działa tu jednak również pewna dynamika po stronie terapeuty, która sprawia, że razem z klientem ciągle na nowo lądujemy w tym samym ślepym zaułku.
Gendlin (2008) ujął to tak: „Twierdzę, że każde powtórzenie jest odrobinę inne, ale kiedy jesteśmy związani strukturą, nie ruszamy dalej od tego ‘odrobinę innego’. Zamiast tego wciąż wychodzimy od tego samego i znów od tego samego, i znów od tego samego. Dlatego może być potrzebna interakcja, by to ograniczone strukturą powtarzanie zatrzymać.”
(za: Geiser & Moore, 2014)
Dla wyjaśnienia odwołam się jeszcze raz do rysowania sowy. Jeśli nadal podchodzę do obrazu z poziomu poznawczej struktury „sowa”, to wciąż się blokuję. Natomiast jeśli nie traktuję obrazu sowy jako „obrazu sowy”, lecz otwieram się na linie, białe przestrzenie, okręgi, plamki, kreski i na to, jak jedna linia odnosi się do innej i do większej całości, wtedy odkrywam cos zupełnie nowego.
Pułapka w pracy z Davidem polegała więc na tym, że ja jako terapeutka również mogłabym za każdym razem podchodzić do jego poczucia zapadania się w negatywną, ciągnącą w dół spiralę w ten sam poznawczy i analityczny sposób. Za każdym razem, gdy David wpadał w ten depresyjny, pełen bezsilności stan zablokowania, czułam, że kieruje do mnie apel o wydobycie go z tego i nieświadomie miałam w sobie tylko: „O nie, znowu to samo…”. Albo mówiąc innymi słowami: „O nie, znowu muszę narysować sowę”. To, co się pojawia, jest traktowane jako coś już znanego i dlatego nie patrzymy na to w świeży sposób – ani klient, ani terapeuta. A to skutkuje jałową, ubogą interakcją.
Interakcja, która według Gendlina jest konieczna, by zaszła zmiana, to interakcja między terapeutą w pełnej obecności a całą tu-i-teraz obecnością klienta, w której również to, co nowe czy inne-niż-znane, zostaje zauważone i włączone w twórczy proces. Moi klienci, zmagający się z tematami, w których boleśnie utknęli, potrzebują ode mnie jako terapeutki zintegrowanej, doświadczeniowej odpowiedzi, zamiast interwencji ograniczonych strukturą, które jedynie służą powtarzaniu dobrze znanych schematów (Geiser & Moore, 2014).
To w gruncie rzeczy interakcja, w której obie strony mogą zostać zaproszone do podejścia do rysowania sowy poprzez plamki, kreski, białe przestrzenie, które wszystkie znacząco składają się na całość sowy. I w której nic nie jest z góry założone, lecz wszystko może być oglądane z perspektywy świeżej ciekawości. Innymi słowy, terapeuta musi „słuchać trzecim uchem” (Gendlin, 1968, s. 212).
Najlepszym sposobem, by wspierać ten szczególny rodzaj interakcji, rozwijać „trzecie ucho”, jest praktykowanie focusingu. Bo gdy jako terapeutka fokusuję się, z definicji nie wchodzę w to, co stare i znane we mnie samej, lecz kieruję uwagę ku temu, co pojawia się tu i teraz, a więc także ku temu, co świeże, nowe.
Focusing w roli terapeutycznej
Focusing w szczególności pozwala:
- nabrać większego dystansu wobec emocjonalnie naładowanych doświadczeń, tak by móc się do nich odnieść, zamiast się z nimi utożsamić czy dać się im kierować,
- poszerzyć uwagę na „więcej”, czyli na to, co nowe, obok tego, co już znane,
- wejść w kontakt z przeżyciami, które dla klienta są jeszcze implicite poprzez własne cielesne odczuwanie terapeuty.
Focusing w roli terapeutycznej podczas sesji polega przede wszystkim na tym, by stale mieć dostęp do własnej implicytywnej, cielesnej wiedzy, do mojego felt-sense. Kieruję uwagę na to, co we mnie rezonuje przy tym kliencie, w tym momencie. Jestem uważna na implicytywne „coś” we mnie, które czuję, gdy wchodzi ono w interakcję z klientem. Zawsze daję sobie chwilę na to, by powstało pewne całościowe odczucie tego, co się dzieje w sesji. A ponieważ sama w focusingowej postawie jestem w bliskim kontakcie z „życiem, które chce iść naprzód” we mnie, szczególnie poruszają mnie zalążki czegoś zdrowego w kliencie.
Spróbuję wyjaśnić, jak to działa. Mój felt sense wobec klienta w danym momencie w terapii zawiera w istocie odczuwaną kierunkowość, czyli kierunek, w który chce iść życie klienta. To jest w swej istocie to, co Gendlin ma na myśli w filozofii implicite[1]. Mój felt sense reaguje autonomicznie na elementy klienta, które z nim się przecinają. Dzięki temu, że mogę spokojnie przyjąć i powitać mój felt sense wobec klienta – tak jak w postawie Ja-w-obecności – może on współuczestniczyć w konstruowaniu czegoś nowego. Gendlin stworzył na to pojęcie „implicytywna złożoność” (implicit intricacy) i odnosi się tu do tego, jak implicytywne życie w nas działa dalej: jak jest złożone, powiązane, nieprzewidywalne, a jednak posiada swoją wewnętrzną logikę. Jeśli z naszą otwartą uwagą trwamy przy nim, ta wewnętrzna logika się odsłania i wtedy widzimy samo przez się, w jakim kierunku chce podążać życie wewnętrzne.
Przykład. Kobieta po pięćdziesiątce, samotna matka dwojga dzieci, patrzy smutno i rozpaczliwie na swoje dotychczasowe życie. Ma poczucie, że niczego nie zbudowała, że nic już jej własnego nie zostało, że wszystko jest jej ciągle odbierane i że nie ma niczego, z czego mogłaby być dumna. Zanim zdążę coś powiedzieć, mówi kąśliwie: „…i nie, z moich dzieci też nie!”. To brzmi tak masywnie, że po chwili ciszy pytam: „Jak się z tym masz?…”. Odpowiada z lekką goryczą: „Trzeba sobie odpuścić, jak wszystko w życiu”. A zaraz potem: „Bo od kurczowego trzymania się tego można się rozchorować”. Kiedy to mówi, czuję w sobie poruszenie. Daję sobie chwilę, by poczuć, co mnie poruszyło, i odzwierciedlam jej to w słowach: „Poruszyło mnie w tym coś, co tak bardzo się o ciebie troszczy, że nie chce, abyś zachorowała”. Kobieta milknie na moment, sprawdza to, co powiedziałam i powoli odpowiada: „Rzeczywiście jest coś ponad tym… Jest coś większego i ważniejszego niż moje pragnienie, żeby coś mieć, coś zatrzymać, to jest moja troska o własne zdrowie. To mi na chwilę umknęło”. I z poruszeniem, a zarazem ulgą mówi: „I to jest naprawdę moje”.
Ten przykład ilustruje, jak mój felt sense zawiera to, co w kliencie chce żyć, ale dla samego klienta jest to jeszcze implicytywne. Gdy zostaje wniesione do relacji, doświadczenie klienta może przesunąć się dalej. I to daje mi, jako terapeutce, drugą ścieżkę w pracy z klientem obok tej, która polega na wzmacnianiu jego zdolności do refleksji nad własnym doświadczeniem – wnoszę moje własne przeżycie i odzwierciedlam to, co w nim implicytywne, by pomóc jego procesowi. Jak ujął to Akira Ikemi:
„Kiedy to, co w kliencie było implicite zostaje poniesione dalej przez objaśnienie terapeuty, proces doświadczania klienta zostaje poniesiony dalej. Tak jak jedno staje się implicite w drugim, tak każde jest niesione dalej przez to drugie.” (Ikemi, 2014, s. 34)
Uważam to za niezwykle cenne, i nie tylko w obszarze terapii. Obejmuje to bowiem zaufanie do naturalnej, uzdrawiającej jakości ludzkiego spotkania, jeśli tylko naprawdę daje się mu przestrzeń, na przykład poprzez focusing.
Umiejętność praktykowania focusingu po stronie terapeuty podczas sesji to rzeczywiście kwestia treningu. Oczywiście, w trakcie sesji nie ma możliwości przeprowadzić pełnego cyklu focusingowego ze wszystkimi jego technicznymi krokami. Chodzi raczej o uważność na „coś”, co może się niewyraźnie pojawić i zdolność, by przez chwilę zatrzymać tam uwagę, tak aby mogła się pojawić właściwa symbolizacja.
Chcę też podkreślić, że nieporozumieniem jest myśleć, że terapia zorientowana focusingowo polega na tym, by klient fokusował się na każdej sesji. Na Konferencji Focusingowej w Cambridge w 2016 roku Claude Missiaen ujął to tak: „W terapii zorientowanej focusingowo klient fokusuje od czasu do czasu, a terapeuta prawie cały czas.”
Jak opisałam w przykładzie z Davidem, jako terapeuta można też fokusować tuż przed sesją albo długo po niej, i to jest co najmniej równie wartościowe. Skupienie uwagi na jakimś odczuciu lub przeżyciu związanym z tym klientem, pojawiającym się w związku z przygotowaniem do sesji albo w jej trakcie, pozwala wyraźniej uchwycić jego znaczenie. To może doprowadzić cię równie dobrze, a czasem nawet lepiej, do felt sense tego, czego życie w kliencie potrzebuje, by móc zostać przeniesione dalej.
Najchętniej praktykuję focusing poza sesją w kontekście interwizji albo superwizji, ponieważ wtedy ktoś inny może mnie w tym procesie poprowadzić.
Dostrzegam dla siebie ważną różnicę między „autorefleksją” po sesji a „focusingiem” po sesji. Podczas focusingu korzystam z metody, która prowadzi mnie do głębszej warstwy doświadczenia we mnie samej, skąd mogą się wyłonić nowe, implicytywne znaczenia. Przy samej autorefleksji zauważam, że często pozostaję jednak w tym, co stare i już znane.
Dlatego moje interwizje focusingowe z terapeutką zorientowaną focusingowo stały się czymś nieodzownym. Spotkania te mają dwa kluczowe elementy: słuchamy siebie nawzajem w postawie focusingowej, a osobę, która wnosi jakąś trudność, zapraszasię się do focusingowej eksploracji tej trudności. Ogromnie sobie cenię taką formę pracy superwizyjnej. Raz po raz doświadczam, jak wspierający i pełen szacunku dla osoby wnoszącej coś trudnego jest to proces, a zarazem jak bardzo jesteśmy poruszone tym, co odkrywamy – jak dużo szerzej patrzymy wtedy na sytuację w terapii i jak fundamentalna staje się zmiana w moim sposobie pracy z klientem.
Ponieważ było to dla mnie szczególnym odkryciem, chcę na zakończenie jeszcze krótko odnieść się do focusingu nad uczuciami przeciwprzeniesieniowymi.
Dzięki modelowi terapii zorientowanej na focusing odkryłam, że uczucia przeciwprzeniesieniowe są w gruncie rzeczy wdzięcznym zjawiskiem. Mogą to być zarówno chwilowe, jednorazowe odczucia przeciwprzeniesieniowe, jak i takie długotrwałe. Ponieważ w terapii zorientowanej na focusing w istocie chodzi o spotkanie i interakcję między implicytywnym strumieniem doświadczenia klienta i terapeuty, przeciwprzeniesienie może nieść w sobie ogromnie dużo ciekawych informacji, pod warunkiem, że najpierw podejdę do nich w sobie samej w sposób przyjazny, ciekawy i empatyczny. To właśnie chciałam zilustrować na przykładzie Davida.
Focusing, najlepiej w parze focusingowej, jest najbezpieczniejszym i najbardziej uprawomocniającym sposobem wsłuchiwania się w uczucia przeciwprzeniesieniowe. Dla mnie stało się też jasne, że rozmawiać o swoim przeciwprzeniesieniu to zupełnie co innego niż fokusować na tych uczuciach. Kiedy tylko o nim rozmawiam, na przykład na interwizji, ryzykuję, że jako terapeutka sama wpadnę w ograniczone strukturą powtarzanie, o którym pisałam wcześniej. Dokładnie tak, jak w pracy z klientami, również uczestnicy interwizji mogą nawzajem w ten schemat wpadać!
Innym elementem, który zauważyłam, było to, że focusing i metoda terapii zorientowanej focusingowo dają mi możliwość rozpoznawania i wykorzystywania u siebie przeciwprzeniesienia bez konieczności wcześniejszego pełnego przepracowywania jego osobistego komponentu. Jakby samo fokusowanie się nad nim sprawiało, że staje się ono nieszkodliwe. Dzięki focusingowi mogę się do tego przeżycia przeciwprzeniesieniowego odnieść, zamiast się z nim utożsamić i zostać przez nie uwięzioną. Co więcej, w ten sposób moje osobiste uczucia nie tylko nie szkodzą klientowi, ale i ja sama jako terapeutka posuwam się dalej w pracy nad własnymi tematami. To dodatkowa nagroda, którą mogę przy okazji odebrać.
Zakończenie
Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przekazać entuzjazm i zaciekawienie, które odczuwam dzięki zwrotowi ku terapii zorientowanej na focusing. Widzę w tym ważny zysk zarówno dla mnie jako człowieka, jak i jako terapeutki.
Jako terapeutka siedzę w fotelu dużo bardziej zrelaksowana i mam o wiele większe zaufanie – nie tyle do siebie samej, co do naturalnej, wewnętrznie uzdrawiającej siły spotkania terapeutycznego. Jestem zaskakująco mniej zmęczona swoją pracą i nie czuję już takiej presji na osiąganie sukcesu. A co więcej, rezygnując z nastawienia na cel na poziomie poznawczym, osiągam więcej i szybciej, jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało.
Ogromnie satysfakcjonujące i fascynujące jest dla mnie obserwowanie, jak przyswojone na wczesnym etapie edukacji koncepcje teoretyczne teraz, dzięki focusingowi i terapii zorientowanej na focusing, spontanicznie wydają owoce. To tak, jakby te koncepcje zostały dawno temu zasiane, czekały w ziemi, a teraz rozwinęły się w pełni i ofiarowują mi swój plon.
Ale największą radość daje mi ciągłe doświadczenie zdumienia, więzi i piękna, które przeżywam teraz w spotkaniu z moimi klientami. To zapewnia mi niewyczerpaną wewnętrzną motywację do pracy i daje głębokie poczucie sensu jako człowiekowi.
Podziękowania
Szczególne podziękowania kieruję do Chrisa Van de Veire – „pokolenia przede mną”, którego entuzjastyczne wsparcie, pomoc i feedback zmobilizowały mnie, by w tej pracy czerpać całkowicie z własnego doświadczenia i podczas pisania odłożyć literaturę na bok.
Jestem wdzięczna Annemarie Makay za jej wkład w nieskończenie pouczające doświadczenie interwizyjne, które karmi moją pracę jako terapeutki zorientowanej focusingowo.
Chciałabym także podziękować Claude’owi Missiaenowi za pomoc w focusingowym rozjaśnianiu sedna mojego wywodu oraz Fransowi Depestele za cenne „kropki nad i”.
Bibliografia
Afford, P. (2016). Nieopublikowana prezentacja na International Focusing Conference, Cambridge, Wielka Brytania.
Cornell, A. Weiser, & McGavin, B. (2008). Inner Relationship Focusing. The Folio: A Journal of Focusing and Experiential Therapy, 21, 21–33.
Depestele, F. (2016). Terapia doświadczeniowa składa się z trzech relacji terapeutycznych. Tijdschrift Persoonsgerichte Experiëntiële Psychotherapie, 54, 75–94.
Edwards, B. (1983). Leer tekenen. Ontwikkel de creatieve talenten die verborgen liggen in uw rechterhersenhelft. Baarn: Bigot & Van Rossum.
(pol. wydania często znane jako „Rysunek prawą półkulą”)
Geiser, C., & Moore, J. (2014). New ways of processing experience: How to work with structure-bound processes. W: G. Madison (red.), Theory and Practice of Focusing-Oriented Psychotherapy (s. 130–145). London: Jessica Kingsley Publishers.
Gendlin, E. T. (1968). The experiential response. W: E. Hammer (red.), Use of Interpretation in Treatment. New York: Grune & Stratton. Dostępne online: www.focusing.org/gendlin/docs/gol_2156.html
Gendlin, E. T. (1981). Focusing. New York: Bantam Books.
Gendlin, E. T. (1996). Focusing-Oriented Psychotherapy: A Manual of the Experiential Method (s. 12–15, 27–36). New York: Guilford Press.
Gendlin, E. T. (2008). List prywatny cytowany w: Y. Suetake, „Some odd concepts in Gendlin’s Process Model and their clinical implications.” Nieopublikowana prezentacja na Philosophy of Psychotherapy Conference, UEA, Norwich, Wielka Brytania, 2011.
Ikemi, A. (2014). A theory of focusing-oriented psychotherapy. W: G. Madison (red.), Theory and Practice of Focusing-Oriented Psychotherapy (s. 22–35). London: Jessica Kingsley Publishers.
Nota o autorce
Maaike Afschrift – psycholożka prowadząca prywatną praktykę, psychoterapeutka zorientowana na klienta/doświadczenie oraz zorientowana focusingowo. Certyfikowana superwizorka, terapeutka szkoleniowa w podyplomowym programie psychoterapii zorientowanej na klienta/doświadczenie oraz członkini zespołu specjalizacji Focusing Oriented Therapy and Counseling, która startuje tej jesieni w Gandawie.
Kontakt: maaike_afschrift@hotmail.com
[1] Literaturę dotyczącą ‘Philosophy of the implicit’, zarówno Eugene’a Gendlina, jak i innych autorów, można znaleźć na stronie The International Focusing Institute pod tym linkiem: http://www.focusing.org/philo_articles”.
