Czy powinniśmy za wszelką cenę unikać trudnych emocji?
W ogóle nie powinniśmy unikać emocji. Emocje są bardzo ważną częścią naszego funkcjonowania. Zachęcam do czucia, do przeżywania, ewentualnie do regulowania. Ale tylko wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba. Na przykład, gdy nadmierny lęk wycofuje nas z działania albo złość powoduje, że nie możemy zbudować bliskich relacji.
Często mówi się, że złość, czy smutek to emocje, które mogą bardzo negatywnie odbijać się na naszym zdrowiu, prowadzić do chorób nawet tak poważnych jak nowotwory. Czy faktycznie tak się dzieje?
Wydaje mi się że to zbyt dużym uproszczeniem. Jednym z kluczowych czynników sprzyjającym różnym chorobom, zwłaszcza autoimmunologicznych jest stres. Może on być wynikiem również indywidualnych reakcji emocjonalnych. Często zdarza się tak, że emocji nie ujawniamy na bieżąco, kumulujemy je w sobie, tworzymy swoistą bombę energetyczną. Słaby kontakt z własnymi potrzebami to kolejny czynnik stresogenny, bo to tak jakbyśmy żyli wbrew sobie, czyli, w dużym uproszczeniu pielęgnując przewlekły stres.
Dlaczego tłumimy nasze emocje?
Moim zdaniem z przekonania, że okazywanie emocji nie jest ok. Na przykład złość dla wielu osób kojarzy się przede wszystkim z agresją i w związku z tym mają obawę przed wyrażaniem złości. A złość wcale nie musi być agresywna. Ona jest po to, żeby zadbać o nasz dobrostan. Zastanawiamy się, jak nasze emocje zostaną odebrane przez innych. Potrzeba akceptacji i lęk przed brakiem akceptacji są bardzo silnymi barierami w wyrażaniu emocji.
Czyli emocje stają się problemem wtedy, kiedy je tłumimy?
Emocje stają się problemem wtedy, kiedy przestajemy je przeżywać lub przeżywamy je w sposób nadmiarowy. Przeżywanie emocji daje nam możliwość bycia z nimi, oswajania ich, zaakceptowania tego, że one są, że są po coś. To nie jest tak, że trzeba w stu procentach zrozumieć każde odczucie. Chodzi o to, żeby zachowane były proporcje. Im jestem bliżej siebie, im lepiej siebie znam, tym łatwiej jest mi emocje przeżywać i o nich mówić. Bo bardzo ważnym jest, żeby ujawniać to, co czujemy. Przede wszystkim przed samym sobą i dla siebie samego, ale też dla budowania bliskich relacji. Umieć powiedzieć “jestem teraz smutny” to sztuka, ale warta swojej ceny.
Dlaczego nie potrafimy mówić o naszych emocjach?
Tu pokutują różne sposoby wychowania. Przykładowo, są takie rodziny, w których smutku nie ma. To oczywiście nie jest powiedziane wprost, ale metodycznie pojawiający się smutek przykrywa się jakimś żartem, rozładowaniem sytuacji. Są rodziny, w których złość jest nieakceptowalna. Dzieci słyszą, że nie mogą się złościć, bo grzeczne dzieci się przecież nie złoszczą. To są bagaże, które niesiemy dalej.
A kultura? Wyrażanie złości chyba w ogóle nie jest w naszej kulturze mile widziane?
Między innymi dlatego tak dużo obecnie pracuje się z emocjami. Wydaje się, że młodsze pokolenia mają już trochę inne podejście do przeżywania i nazywania uczuć. Co oczywiście nie oznacza, że życie emocjonalne to dla nich bajka. Większy dostęp do informacji powoduje zmiany w wychowaniu, ale też młodzi ludzie sami uczą się innego podejścia, chociażby z seriali na Netflixie. Natomiast 30-40 latkowie bardzo często unikają tematu emocji. Jest wiele rodzin, w których w ogóle się o nich nie mówiło. Miłość przekazywało się przez gotowanie, a nie mówienie “kocham Cię”. W takich rodzinach emocje to czarna dziura, trzeba ich bardzo głęboko szukać. A asertywne wyrażanie złości to jeszcze jakiś kolejny poziom.
To ciekawe, dlaczego akurat złość jest tą źle widzianą emocją
Myślę, że powodem może być fakt, iż złość często idzie w parze z agresją, a brak akceptacji agresji jest jak najbardziej dobry. Są takie osoby, które nie potrafią inaczej okazywać złości, niż poprzez agresję. I nie mówimy tylko o agresji fizycznej, ale również słownej albo agresji pasywnej. To taka agresja w białych rękawiczkach. Weźmy za przykład aluzję. Ktoś mówi “dzisiaj to świetnie wyglądasz” ale mówi to w taki sposób, że ty nie wiesz, czy mówi serio czy nie. Niby nic, a rani. Wyrażaniu złości bardzo często towarzyszą oceny. W złości łatwo jest powiedzieć drugiej osobie “jesteś głupi”, “ jesteś leniwy” itd.. To też jest agresja. Natomiast wtedy, gdy złość jest wyrażana z szacunkiem do drugiej osoby, szansa, że druga osoba poczuje się zraniona, jest mniejsza.
Jak wyrazić złość i jednocześnie nie przekroczyć tej granicy agresji wobec drugiej osoby?
Najprostszym z możliwych sposobów jest po prostu powiedzieć że jest się złym. I to tyle. To najprostsze i najtrudniejsze jednocześnie. Żeby to zrobić, trzeba mieć dostęp do swojej złości i umieć ją rozpoznać i zaakceptować. Bo dopóki nie zaakceptuję swojej złości, a do tego nie pomylę jej na przykład ze wstydem czy lękiem, trudno będzie mi wyrazić ją tak zwyczajnie, bez obarczania czy obwiniania obiektu złości. Obiektem zresztą mogę być ja sam.
Są jednak sytuacje, w których taki łagodny komunikat nie wystarczy
Oczywiście. Nie da się być zawsze łagodnym. To nienaturalne. Korzystamy z różnych strategii zachowań, ale tu chodzi przede wszystkim o równowagę. O to, jak reaguję najczęściej. Jeżeli moja złość najczęściej wiąże się z wybuchem, z takim mocnym ładunkiem, to może warto się temu przyjrzeć. Jeżeli natomiast ktoś bardzo mocno wejdzie w nasze granice, nasze terytorium, to uzasadniona będzie reakcja z większym ładunkiem. Nie mówię tu oczywiście o przemocy. Warto zaznaczyć, że takie nieasertywne okazywanie złości może powodować chwilowe rozładowanie, ale po chwili pojawiają się wyrzuty sumienia, poczucie winy.
A co jeśli mamy wrażenie, że złościmy się zbyt często?
Zbyt często pewnie jest pojęciem względnym i dla każdego znaczy coś innego. Zachęcam do tego, żeby dawać sobie prawo do przeżywania. W relacji dobrze jest na bieżąco mówić, że coś nam sprawia trudność, otwiera taką klapkę z napisem „złość”. Jednocześnie warto przyjrzeć się sobie, zastanowić się, czy ja mogę zrobić coś, żeby mieć mniej powodów do złoszczenia się, bo złość często odpala się w momentach naszej własnej wrażliwości. Na przykład ktoś powiedział coś z dobrą intencją i pozornie neutralnego, a nas to odpala, bo zagląda w jakąś czarną dziurę. Tu widzę potencjał do autoregulacji.
Od złych emocji często uciekamy w pocieszacze typu używki, słodycze, zakupy itd.. Kiedy powinna zapalić się czerwona lampka, że takie zachowania stają się nawykowe?
Barometrem jest pytanie, jak ja się z tym mam. Uciekanie w rekompensatę może być przyjemne, kiedy to się robi, ale następnie może wywoływać poczucie winy albo wyrzuty sumienia. Wówczas mamy sygnał, że ta strategia niekoniecznie jest korzystna. Jeśli w celu poprawy samopoczucia kupię sobie jakąś rzecz, na którą mnie stać, nie mam z tego powodu poczucia winy, to nie ma problemu. Ale jeśli po takim pocieszeniu pojawia się mechanizm wyrzutów sumienia albo nie daj boże autoagresji czy zapadania się w sobie i to się powtarza, to znaczy, że coś jest nie tak i trzeba się przyjrzeć sobie.
A co powinno być sygnałem, że nie radzimy sobie z emocjami sami i warto skorzystać z pomocy profesjonalisty?
Jeżeli powtarzam jakiś schemat i czuję, że on nie popycha mnie w życiu dalej. Na przykład wchodzę w relacje i kończę je po miesiącu. Albo po każdym zezłoszczeniu się kupuję sobie coś nowego. Albo w obliczu nieoczekiwanej zmiany wpadam w taki lęk, który kompletnie zamraża mnie w działaniu. To tylko przykłady i to dość mocne. Jednak schematy mogą być bardzo różne i na bardzo rożnym poziomie. Jeśli czuję, że moje reakcje emocjonalne burzą moje samopoczucie albo utrudniają relacje z ludźmi, to może moment do refleksji.
Żyjemy w czasach, które dostarczają bardzo dużo negatywnych bodźców – pandemia, wojna. Jak się mierzyć z takimi dramatami?
Nie ma jednej odpowiedzi. Zresztą kiedy, poza matematyką, istnieje jedna dobra odpowiedź? Dla naszego pokolenia to jest zupełnie nowa sytuacja. Żyliśmy w bezpiecznym świecie, co nagle zostało zaburzone. Nie mamy gotowych rozwiązań i każdy próbuje radzić sobie inaczej. Na pewno nie ma co liczyć na to, że uciekniemy od trudnych emocji. Każdy musi znaleźć swoją indywidualną strategię. Dla jednych może to być angażowanie się w pomoc humanitarną, dla innych odcięcie od informacji itd.. Każda strategia ma jakiś sens, ale może też nieść zagrożenia. Znów wracamy do tego, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, jak my sami się z tą strategią mamy w krótkiej, ale i w dłuższej perspektywie.
W ostatnim czasie wiele osób boryka się z wyrzutami sumienia w związku z przeżywaniem radości, czy jakichkolwiek pozytywnych emocji w sytuacji, gdy za naszą granicą giną ludzie. Jak sobie z tym radzić?
Mówiliśmy wcześniej, że w naszym społeczeństwie nie ma przyzwolenia na złość, ale jak wejdziemy w to głębiej, to okaże się, że najmniej przyzwolenia jest właśnie na radość. Na to, żeby tak żywo, spontanicznie się cieszyć. Radość wydaje się mniej wartościowa, płytsza. Smucić się można, bo sytuacja wymaga, żeby się umartwiać, ale cieszyć się nie wypada. A to jest przecież dokładnie to samo, czyli dawanie sobie prawa do przeżywania tego, co aktualne dla mnie. Ważne jest też, żeby mieć świadomość, że jedne emocje nie wykluczają innych. Mogę stresować się wojną, empatyzować z uchodźcami, pomagać im, ale jednocześnie mogę przeżywać swoje małe radości, zjeść coś co lubię, wyjechać na wakacje, wyjść do kina. Bardzo bym chciał, żebyśmy dali sobie przyzwolenie na to, co aktualnie przeżywamy i zaakceptowali różnorodność naszych emocji.
Na zdjęciu Radosław Pancewicz.