Czy nasz dom też zapłonie? Czy przetrwalibyśmy chorobę, gdyby dotknęła właśnie nas? Czy znaleźlibyśmy w sobie siły do walki? Czy w sytuacji ostatecznej walczylibyśmy o swoje życie czy o coś jeszcze?
Nie tak łatwo się nie lękać osobom o żywej wyobraźni. Albo osobom, które całe życie czujnie wypatrywały, skąd może nadejść zagrożenie. One w tym czasie szczególnie dobrze widzą miejsce, gdzie może czyhać wróg. Ale nawet ci spokojni, którzy zyskiwali dotąd bezpieczeństwo poprzez odsuwanie od siebie myśli o możliwych czarnych scenariuszach i zawsze gotowi byli zapewniać, że „wszystko jest dobrze” albo przynajmniej, że „wszystko będzie dobrze”, nawet oni, bywa, mają teraz gorsze chwile, gdy przychodzi im do głowy myśl „W co ja tu wdepnąłem?!”.
Tak więc trochę boimy się wszyscy, cały czas albo w krótkich momentach, o siebie albo o bliskich, albo o wszystkich, o świat.
Trudno się tak zupełnie nie lękać, gdy nie wiadomo, co będzie. Jednak dla wielu, wielu osób problem, który skupia ich myśli, jest zupełnie inny. To, czego się lękają, to że obecna sytuacja będzie trwała i trwała i nie wiedzieć jak długo się nie zmieni. A jest nie do wytrzymania. To utknięcie na ograniczonej przestrzeni bez możliwości przerwania tego, co jest…To drastyczne ograniczenie wyboru…
Dla niektórych jednak te wszystkie dotychczas przywołane obrazki są jak skargi rozpieszczonego dziecka. Tymczasem oni od tygodnia albo dłużej naprawdę nie zarobili ani złotówki. Czasem mają jeszcze jakieś rezerwy, czasem są już na pożyczkach. Oni boją się przyszłości w najkonkretniejszym wymiarze. I też nie wiedzą, co będzie.
Zatem trudno się nie lękać w ogóle.
A jednak sporo osób mówi, że się nie boi. Są to osoby przekonane, że mają jakąś polisę, która je ubezpiecza. Na przykład uważają, że są bardzo zdrowi i cokolwiek się stanie, oni przetrwają. Albo mają pod opieką kogoś dużo słabszego, kto jest niejako „pierwszy w kolejce”, w porównaniu z tą osobą , pozostali wydają się bezpieczni. Ktoś ma tyle ważnych zadań, że jeżeli się boi, to jedynie o to, że nie zdoła ich wykonać. Niektóre osoby są w dobrej grupie, pod skrzydłami społeczności/rodziny, chronieni przez lidera, który w razie czego coś będzie wiedział co zrobić. Wreszcie są i tacy, którzy po prostu ufają Bogu, że cokolwiek się stanie, prowadzić będzie do jakiegoś dobra.
Być może istnieją osoby, których polisą ubezpieczającą są oni sami. Są spokojni, bo wiedzą (wierzą?), że cokolwiek się zdarzy w ich życiu, nie wytrąci ich z wewnętrznego spokoju. Poradzą sobie ze wszystkim, wszystko uniosą, tak dalece mogą liczyć na siebie. Widziałam takie osoby na filmach (szczególnie rysunkowych ), ale osobiście nie miałam okazji ich spotkać.
Tak więc, choć trudno się nie lękać, można jednak postawić lękowi tamę wierząc w coś – opiekę ludzką bądź boską czy własne szczególne właściwości. Można też się nie lękać dzięki zajmowaniu się czymś – ważnymi zadaniami, opieką nad słabszymi. Najsilniejszym lekarstwem przeciwlękowym są wzmacniające relacje, ale temu poświęcony będzie następny odcinek Refleksji.
Wiadomo też, że dla naszego bezpieczeństwa dobrze jest w trudnych sytuacjach bać się, ale trochę, nie za dużo. Trochę obawy skłania do rozsądniejszych, mniej ryzykownych zachowań. Bardzo dużo obaw paraliżuje. Bardzo mało – pozbawia ostrości widzenia zagrożeń.
A wszystko to nie ma oczywiście nic wspólnego z koronawirusem. Pandemia jedynie buduje kontekst, w którym uwidaczniają się nasze wrażliwe słabości i ubezpieczające nas zasoby. Prawdopodobnie kiedyś spojrzymy w tył, na tę wiosnę 2020 roku, i zobaczymy, jak wiele się wtedy o sobie nauczyliśmy.
Maria Król-Fijewska
Photo by James Owen on Unsplash