Marianna Fijewska: Rodzicielstwo niesie za sobą nieograniczone dobro i piękno, ale ma też bardzo trudną stronę. Będąc rodzicem słowa takie, jak „stres” czy „zmęczenie” zyskują zupełnie nowe znaczenie. Czy jest w ogóle możliwe, by mając dzieci, zapewnić sobie jakiś psychiczny „self care”?
Agata Kołodziejczyk: Gdy dziecko nie chce robić tego, o co prosimy, czujemy bezradność i to bezradność właśnie wyprowadza nas z równowagi. Jest ona bowiem nierozerwalnie połączona z oczekiwaniami. W przypadku rodziców są to oczekiwania wobec dziecka i wobec siebie. Myślimy: „Musimy być autorytetem, dziecko musi nas słuchać…” i to powoduje, że źle się czujemy, bo przecież nie jest tak, jak być powinno. Chcąc na siłę „przepchnąć” rzeczywistość na inne tory, robimy rzeczy, z których nie jesteśmy zadowoleni, np. wrzeszczymy, a później mamy wyrzuty sumienia, więc płaczemy, złościmy się na samych siebie i tak dalej.
Co zrobić, by nie dać się wciągnąć w takie błędne koło?
Na warsztatach antystresowych, które prowadzę, odwołuję się do filozofii mojego guru zen Thich Nhat Hanh’a, który zachęca, by traktować bodźce płynące z otoczenia, takie jak płacz dziecka, krzyk, wiercenie wiertarką przez sąsiada o 22.00 – jako błogosławieństwo. Dziwne, prawda? Ale Thich Nhat Hanh twierdzi, że te wszystkie bodźce chcą wytrącić nas z równowagi, a więc jednocześnie przypominają nam o tym, byśmy wrócili do swojego oddechu, w tym sensie są dla nas błogosławieństwem.
W jaki sposób można wracać do swojego oddechu?
Niezwykle prosto. Wystarczy skupić uwagę na swoim ciele i zrobić głęboki wdech, jednocześnie mówiąc w głowie: „Robię wdech”, a później wydech, także mówiąc do siebie: „Robię wydech” i tak przez minutę czy dwie. Ta technika ma różne wariacje, których dokładnie uczę podczas warsztatów, ale w każdej wersji, również w tej podstawowej, którą przedstawiłam wyżej, spełnia swój cel, mianowicie pozwala człowiekowi wrócić do siebie tu i teraz. Wyobraźmy sobie, że dziecko wrzeszczy, że nie założy piżamki, a my jesteśmy już tak okropnie zmęczeni po całym dniu, że zaraz wybuchniemy. I wtedy zastosowanie powyższej techniki pozwala nam złapać dystans. Dzięki skupieniu się na oddechu nie jesteśmy już w tej emocji, porzucamy złość, którą czuliśmy, ona nie jest w nas, a jest obok, możemy podjąć decyzję, co wobec tej emocji zrobimy- przyjmiemy czy porzucimy? Mamy zdecydowanie większą sprawczość.
Brzmi fantastycznie.
Bo w istocie takie jest. Trzeba jednak pamiętać, że ta technika zaczyna naprawdę działać również w sytuacjach kryzysowych, jeśli praktykujemy ją codziennie, a nie od święta. Możemy robić to w każdej sytuacji – na spacerze z psem, na zakupach, w łóżku zaraz po obudzeniu… Ważne, by codziennie, najlepiej kilka razy przeprowadzić to ćwiczenie. Ale nie dlatego, że „musimy” i traktujemy to, jako kolejne zadanie, ale dlatego, że chcemy i odnajdujemy w tym przyjemność. Jeśli przyzwyczaimy naszą głowę, ciało i umysł do tego ćwiczenia, to będzie nam łatwiej do niego wracać również, gdy jesteśmy przemęczeni.
Ale czasem człowiek jest tak zmęczony, że nawet kilka spokojnych wdechów wydaje się ogromnym wyzwaniem.
Oczywiście, jesteśmy tylko ludźmi. Czasem emocje biorą górę, a my tracimy równowagę. To, co możemy z tym zrobić, to wyciągnąć wnioski na przyszłość, ale zdecydowanie zniechęcam, by się tym zadręczać. Nadmierne roztrząsanie nie prowadzi do niczego dobrego. Dlatego podczas warsztatów uczymy się także techniki odpuszczania.
Rozumiem doskonale, o czym mówisz, ale obawiam się, że część czytelników może pomyśleć: „Czyli mam być rodzicem bezrefleksyjnym?”. A tu w ogóle nie chodzi o bezrefleksyjność przecież.
Absolutnie nie. Odpuszczanie nie jest „odpuszczaniem sobie” i niepracowaniem nad tym, jakim się jest rodzicem. To akceptacja siebie samego, akceptacja swoich emocji i faktu, że czasem nie dajemy sobie rady. Jednocześnie warto poddawać refleksji swoje rodzicielstwo, ale nie pod kątem: „Jaka nie jestem, a być powinnam”, a pod kątem wartości. Zachęcam, by zastanawiać się regularnie nad tym, jakie wartości towarzyszą mi jako rodzicowi, jakie wartości są dla mnie ważne i jakie wartości chcę przekazywać mojemu dziecku, jaką atmosferę chcę budować w swoim domu? Jeśli chcę, żeby było dużo uśmiechu, dużo miłych chwil, warto stwarzać okazję do takich przeżyć i wychodzić z inicjatywą. Jeszcze raz podkreślam, że refleksyjność jest na wagę złota, ale zakładanie, że jakoś ma być, wymyślanie sobie idealnego siebie i idealnego dziecka, to pułapka. Nigdy nie dojdziemy do ideału, a tymczasem to ja-spontaniczne, ja-naturalne i moje dziecko, takie, jakie jest, będzie dużo fajniejsze, niż ideały, które mamy w głowie.
Podczas warsztatów rozmawiasz z ludźmi o stresie, o tym jak radzą sobie z pędem codzienności, zwłaszcza jeśli są rodzicami. Czy jest jakiś wspólny mianownik, który łączy osoby posiadające spokój wewnętrzny?
Żeby skutecznie zadbać o siebie, warto przyjrzeć się trzem obszarom. Pierwszy jest obszarem indywidualnym. Zadbanie o siebie polega na zapewnieniu sobie autonomiczności. Prócz tego, że jestem żoną, matką i córką, jestem jeszcze po prostu sobą. Dalajlama mówił: znajdź każdego dnia chwile dla siebie, którą spędzisz w samotności. Bardzo mi się to podoba, bo pokazuje, jak ważna jest relacja z samym sobą. Wielu moich klientów realizuje ten obszar np. poprzez ćwiczenia fizyczne – jogę czy pilates albo poprzez słuchanie muzyki. Drugi obszar to ja i moja rodzina, czyli pielęgnowanie wspólnoty, czyli dawanie swojej rodzinie okazji do wspaniałych, miłych, wspólnych przeżyć, które będą budować dobrą atmosferę. Trzeci obszar należy tylko do pary- ważne, by para, mimo rodzicielskich ról i obowiązków, miała swoje własne sprawy i czas spędzony tylko we dwoje. Oczywiście, że nie zawsze da się dbać o wszystkie trzy obszary. Wystarczy, że dziecko dostanie grypy i plany się walą – nie ma przestrzeni na jogę, ani spacer z mężem. Ale w dłuższej perspektywie warto zadbać o utrzymanie tych sfer w równowadze i zaopiekowanie ich.
Czy są jakieś proste, małe rzeczy, które możemy robić każdego dnia i które pozwolą nam się uspokoić i „ugłaskać”?
Znów odwołam się do Thich Nhat Hanh’a, który mówi, że najprostszym sposobem, by wrócić do siebie, zwłaszcza gdy jesteśmy przeładowani zadaniami i czujemy się niespójni (to znaczy, że nasze ciało, uczucia i myśli gdzieś się rozwarstwiły) – jest kontakt z prawdziwą naturą. Thich Nhat Hanh zachęca, by spojrzeć w oczy psu, pogłaskać jego futro, poobserwować swoje dziecko… innymi słowy dotknąć tego, co niezabrudzone udawaniem. Ta prawdziwość przywoła nas do siebie.
Tu znajdziesz więcej informacji o TRENINGU ODPORNOŚCI PSYCHICZNEJ.