Ludzie często używają określeń typu: „Mam żelazną wolę”, „Czuję, że jestem w stanie wymóc to na sobie”, „Nie pozwałam sobie w tej sprawie na odstępstwa” i tak dalej… ale te wszystkie słowa kojarzą się raczej z przemocą wewnętrzną niż z asertywnością. Oczywiście w sytuacjach kryzysowych człowiek niejednokrotnie musi obudzić w sobie dyktatora, ale nie jest to konieczne w codzienności. Postawa „dyktatorska” nie jest postawą asertywną wobec siebie samego.
Postawą asertywną nie jest także nierealizowanie własnych postanowień. Ludzie mają wobec siebie masę oczekiwań, które przekuwają w postanowienia – chcą schudnąć, wychodzić z domu o wcześniejszej porze, by nie spóźniać się do pracy, ćwiczyć, biegać, jeść zdrowo… ale często, mimo iż umieszczają te rzeczy na liście zadań, to jednak nie wprowadzają ich w życie. Jeśli coś sobie postanawiam, ale nie robię tego, to oznacza, że w mojej „wewnętrznej drużynie” panuje chaos. Zwykle nie jest to chaos nie do opanowania, ale chaos częściowy dotyczący bardzo konkretnych zadań czy sytuacji. Mówiąc o wewnętrznej drużynie mam na myśli nasze wewnętrzne głosy, które niejednokrotnie się w nas kłócą. Weźmy przykład zajęcia jogi- jeden głos mówi: „Masz iść i koniec, to dla ciebie zdrowe!”, drugi krzyczy: „Nie, nie dasz rady iść, jesteś zbyt zmęczona, zostań, połóż się, obejrzyj film!”. Zwykle tych głosów jest jeszcze więcej i każdy ma swoje zdanie. To, na co ostatecznie się zdecydujemy, i jakie działanie podejmujemy, jest wynikiem tej wewnętrznej dyskusji, wypadkową wszystkich głosów, bądź jednym głosem, który zdominował dyskusję.
Asertywna dyskusja wewnętrzna będzie to dyskusja, podczas której każdy z wewnętrznych głosów zostanie wysłuchany. To również sytuacja, w której nie damy jednemu dominującemu głosowi się zastraszyć lub upokarzać („Musisz iść na siłownie, bo jesteś gruba i brzydka!”, „Jak spóźnisz się do pracy, wyrzucą cię i nikt nie będzie chciał cię zatrudnić, wylądujesz na ulicy!”). Asertywność wewnętrzna to gotowość do zachęcenia samego siebie do danego działania z poszanowaniem swojej własnej godności. To szukanie kompromisu w wewnętrznej dyskusji.
Jednak asertywna decyzja nie może być w pełni demokratyczna- po pierwsze byłoby to trudne do wykonania, a po drugie każdy z nas ma w sobie przecież wewnętrznego arbitra, którego głos liczy się najbardziej. W psychologii ten głos nazywany jest czasem „głębokim ja”. Gdy go słuchamy, po prostu wiemy, co będzie dla nas dobre, a co złe. Niestety nie każdy ma z tym głosem dobry kontakt. Czasem prowadzi to do tego, że człowiek podejmuje decyzje wyłącznie w oparciu o jakieś zewnętrzne kryteria- np. o to, co mówi jakaś ważna dla niego osoba, albo co uznawane jest za słuszne w grupie, do której chce przynależeć, albo czego wymagali jego rodzice od niego, albo czego wymagali jego rodzice od samych siebie. Nie ma nic złego w korzystaniu z czyichś rad, czy w inspirowaniu się wzorami, ale droga podejmowania decyzji powinna być drogą wewnętrzną, a nie zewnętrzną. Drogą pełną zrozumienia i akceptacji wobec samego siebie.
Wyobraźmy sobie, że mamy dziś wieczorem do wyboru – albo poświęcić czas na wypełnienie jakiegoś obowiązku, albo na odpoczynek. Niektórzy może pomyślą, że jest oczywiste, co należy wybrać, gdzie leży słuszność. A przecież nie każda decyzja, którą będzie wybór obowiązku nad odpoczynkiem, okaże dla nas lepsza. By się o tym przekonać, warto być sprawiedliwym koordynatorem wewnętrznej debaty i w chwili niepewności powiedzieć sobie: „Momencik, poczekajmy, rozważmy to wszystko porządnie, usłyszmy każdy z głosów”. Asertywność wobec Ja zaczyna się właśnie od starannego usłyszenia samego siebie.
Maria Fijewska